Moje propozycje: letnie wycieczki pod Warszawą
Sięgnąłem do archiwum w swoim blogu. Gdzie udać się na pieszą wędrówkę podwarszawską o letniej porze? W archiwum znalazłem kilka propozycji, z nich wybrałem trzy, w tym blogu publikowane były w latach ubiegłych. Wciąż aktualne ! Zapraszam do wędrówki!
Nad rzeką Wkrą
.jpg)
Przed
czterdziestu laty projektowałem szlaki w pomiechowskich lasach nad Wkrą. Atrakcyjne i
malownicze, różnorodne w charakterze, zbiegały się w Kosewku właśnie.
Były tam wtedy domki kempingowe, w których można się było przespać,
była niewielka restauracja „Młynarka” do której się zachodziło na
herbatę, jak do schroniska. Za „moich” czasów, wtedy gdy tam
zachodziłem w latach siedemdziesiątych XX wieku, młyna już nie było. A
"Młynarki" nie sfotografowałem, niestety. W tamtych czasach prawie w
ogóle się nie fotografowało. Nie to, co teraz.
Ten młyn był
drewniany, stał na kamiennej podmurówce i miał osobliwe, drewniane
młyńskie koło, umieszczone na pionowej osi. Na taki układ być może miał
wpływ niezbyt wysoki poziom spiętrzenia wody. Zapora była dość
prymitywna, na tej pocztowce widać to bardzo dobrze; przy takiej konstrukcji wymagała
częstych napraw. Ale ja tego już nie widziałem, ten opis zawdzięczam
innym. Pamiętam
natomiast ośrodki wypoczynkowe koło "Młynarki", jeden należał do
ministerstwa spraw wewnętrznych. Wciąż nie mogę się nadziwić, że tego
wszystkiego już nie ma. Jak i ośrodka wypoczynkowego Fabryki Samochodów
Osobowych na Żeraniu, był poniżej młyna. Jego też już nie ma. I fabryki
też nie ma. Niemal nic już z tego wszystkiego nie zostało, ta część
naszej, polskiej cywilizacji odeszła już w przeszłość, tylko jakieś
nędzne jej pozostałości kryją się wśród ogarniającej je roślinności,
tylko czekać jak pojawią się tutaj archeolodzy, aby rozpocząć
wykopaliska z głębokiej epoki Peerelu.
.jpg)

Szlaki
w całej okolicy są nadal, jedne w lepszym, inne w gorszym stanie,
nieźle się trzyma szlak żółty, świetnie najważniejszy ze wszystkich
szlak niebieski, wiodący wzdłuż rzeki turystyczny kręgosłup okolicy,
kto nigdy w życiu go nie przeszedł, nie wie jak ładne potrafią być
mazowieckie szlaki piesze. Odcinek tego szlaku między Kosewkiem, a
Goławicami jest rewelacyjnym, wielkiej urody szlakiem leśnym, ścisła
mazowiecka czołówka, sama radość dla wytrawnego piechura. .JPG)
W 1991 roku został utworzony dla ochrony wyjątkowego,
naturalnego krajobrazu doliny Wkry. Nie byle jaki to krajobraz,
chroniony nie tylko prawem polskim, także europejskim. Nie da się ukryć najlepiej go można zwiedzić płynąc przezeń kajakiem. Albo patrząc na rzekę z kładki w Kosewku.
.jpg)
Jak
kładka w Kosewku ogranicza najefektowniejszy odcinek doliny Wkry od
południa, tak od północy ogranicza go wiszący most między Śniadówkiem, a
Goławicami, ten najstarszy pylonowy most w Polsce powstał w roku 1985,
jego pylon ma 26 m wysokości. Wielekroć
go fotografowałem, najbliższe sercu jest to poniższe zdjęcie z roku
1996, krajobraz okoliczny prezentował mi się wtedy jakoś tak najbardziej
serdecznie, a prócz tego to zdjęcie przypomina mi że byłem kiedyś
młodszy, mobilniejszy – było, nie było, to zdjęcie robiłem 28. lat
temu, pod tym mostem sporo wody Wkrą upłynęło od tego czasu.
.jpg)
Ten
most jest zmniejszoną, niezrealizowaną wersją Mostu Grota Roweckiego w
Warszawie; most warszawski w tej wersji nie mógł powstać, zdecydowano
się na mniej kosztowną wersję tradycyjną. Dla tej okolicy nad Wkrą jest
ten most dobrodziejstwem. Również wizualnym, bo jest po prostu – ładny.
Na
moście w Goławicach pomiary prowadzili inżynierowie budujący Most
Świętokrzyski w Warszawie. Jak wyczytałem, most goławicki był w swoim
czasie bohaterem wszystkich podręczników do nauki jazdy dla kierowców
na kategorie A i B.
O
kilka minut od wiszącego mostu jest oddalony klimatyczny Bar Koza.
widać go na zdjęciu powyżej. Dowiedziałem się o nim po raz pierwszy z
majla od znajomego: „Panie Leszku, spieszę donieść o wyjątkowym miejscu,
w które trafiliśmy z rodziną właściwie przypadkiem, choć trochę z
polecenia. Miejsce znajduje się w Śniadówku koło Pomiechówka i nazywa
się Chata nad Wkrą i Bar Koza - jest czymś na kształt knajpki pod
gołym niebem, ukrytej wśród sosen, o klimacie trochę jak kemping sprzed
lat, z dostępem do Wkry, żeby można było też z kajaka, ale przede
wszystkim z pysznym jedzeniem, piwem, kawą, lodami i wszystkim innym co
potrzeba . Działa to od majówki aż do października i to już od iluś tam
lat. Może się Panu przyda kiedyś jako przystanek w trakcie wycieczki?”


.jpg)
Przydało
się i to kilkakrotnie. Tego roku nie raz jeden i nie tylko w sierpniu.
Tego upalnego lata spotkałem się tam także z gronem przyjaciół z
turystycznych szlaków. Przywędrowaliśmy z różnych stron, różnymi trasami
i na różny sposób, przywitali się jak należy z tamtejszymi kozami, a
potem siedzieliśmy sobie wygodnie z widokiem na rzekę. Niektórzy
smakowali pstrąga, inni ograniczali się do jakiegoś napitku, sporym
wzięciem cieszył się chłodnik,a cośmy sobie pogadali o tym i owym, to było nasze. Przed nami płynęły rzeką tabuny kajaków, nieprawdopodobnie ukajaczona
jest ta rzeka.

Lato
przecież w końcu odejdzie, nadejdzie w końcu jesień, znikną z wody
kajaki, w lasach pojawią się kolory. A są ne w Lasach Pomiechowskich
nadzwyczajne. Siedliska są tu lepsze, niż w Kotlinie Warszawskie, więc i
lasy bogatsze; jak i gdzie indziej w drzewostanach dominuje sosna, ale
towarzyszy jej sporo gatunków liściastych drzew i krzewów. W
październiku, w barwach pogodnej jesieni jest najlepiej. Zapewne więc
znowu tam będę. Może się nawet spotkamy ?
....................................................
Na wakacyjnej wędrówce nad Świdrem
.jpg)
Świder
wszyscy znamy. Ale mówiąc o Świdrze, najczęściej pamiętamy tę rzekę z
okolic kolejowego przystanku o nazwie Świder. Podejrzewam, że większość z
czytelników tego blogu ie wędrowała doliną Świdra od drewnianego
kościółka w Gliniance do Wólki Mlądzkiej i nie widziała Złotego Kanionu
koło Woli Karczewskiej.
Glinianka
leży nad Świdrem. Dociera do niej miejski autobus linii 720
od Ronda Wiatraczna na warszawskiej Pradze. W Gliniance nad Świdrem czeka na
przyjezdnego zupełnie inny krajobraz. Miasto zdaje się być stamtąd
gdzieś bardzo, ale do bardzo daleko. W Gliniance wysiada się z autobusu
pośrodku najprawdziwszej rolniczej wsi. Jak dobrze, że są wciąż jeszcze
takie wioski w tak bliskim otoczeniu Warszawy.
W samym środku wioski wznosi się kościół zrębowej konstrukcji, postawiony z drewna modrzewiowego. Stareńka jest ta świątynka. Ukończono jej budowę w rok u
1763, a więc, gdy to piszę, ma ta budowla prawie 260 lat. a jeszcze
starszy jest gotycki późnogotycki krucyfiks na belce tęczowej wewnątrz
kościoła, datowany jest na połowę XVI wieku. Gdy krucyfiks powstawał, w Polsce
panował ostatni z Jagiellonów, gdy kościół stawiano, umarł właśnie August II i kończyła
się epoka Sadów na naszym tronie, a za
kilka miesięcy miał na tron wstąpić Stanisław August Poniatowski i
właśnie się urodził jego bratanek, książę Józef Poniatowski. A potem
przez podwarszawskie okolice przetoczyło się kilka strasznych wojen. I
ten drewniany kościółek stoi nadal. Czyż nie graniczy to z cudem?
Telewidzowie
oglądają go czasem na ekranach telewizorów, występuje w serialach,
telewizyjny Ojciec Mateusz odprawia tam nabożeństwa przy ołtarzu w tym
kościele, choć wedle scenariusza wcale nie w Gliniance jest ten ołtarz z
telewizora. Ale i tak Glinianka jest z tego bardzo, ale to bardzo dumna
i na stronie internetowej tutejszej parafii więcej o tym serialu, niż o
samym ołtarzu.
Styl, w jakim w XIX wieku
powstał ten drewniany ołtarz, fachowcy określają jako barokowo ludowy,
co oznacza to mniej więcej, że ten barok jest dziełem nie wyuczonego
artysty, lecz zwykłego rzemieślnika „z ludu”.
.jpg)
Idę
niebieskim szlakiem nad Świder. Tego dnia już pozostanę mu wierny i to
przez dobrych kilka godzin. Jest lato, słońce świeci, niebo niebieskie,
chmurki na nim białe i pyzate, bardzo piękne są okoliczności przyrody.
Mam czas do wieczora, a droga niedługa, w sam raz dla takiego jak ja.
Przez
pierwsze trzy kilometry nic specjalnego się nie dzieje, rzeka zatacza
łagodne meandry, czasem przytrafi się przyjemna plaża na takim zakolu,
po sąsiedzku tu i tam usadowiły się osiedla letniskowych domków.
Sympatycznie jest tu po prostu. To, co najbardziej atrakcyjne, zaczyna
się dopiero poniżej Woli Karczewską. Tak też zaczyna się trasa
jednodniowych spływów kajakowych, tutaj biura od wynajmu kajaków
wrzucają swoich klientów w czekające na nich kajaki i stąd będą płynąć
Świdrem aż po Wólkę Mlądzką, gdzie będzie czekał na nich pozostawiony
tam samochód lub autokar. .jpg)
Poniżej
Woli Karczewskiej zaczyna się najpiękniejsza część doliny Świdra, który tworzy tam
niezwykle malowniczy przełom: rzeka wije się zakolami, doliną wciętą
głęboko w utwory moreny dennej pokrytej grubą warstwą piasku. W korycie
głazy, szypoty, miejscami podmyte brzegi, wysokie urwiska, bystry prąd.
– Szlak wiedzie z biegiem rzeki do Złotego Kanionu, ostro wciętego w
podłoże, wąskiego jaru, którym płynie struga Stok. Dalsza trasa nad
Świdrem, cały czas lasem, miejscami wysokim brzegiem. Po przeciwnej
stronie rzeki momentami widok na wzgórza w okolicy wsi Kopki. Obok
działek letniskowych Adamówki i starego młyna wodnego kołysze się
chybotliwa kładka nad rzeką.
Fascynujące
są one Kopki nad Świdrem. Drewniana figura św.Jana Nepomucena patronuje
tej przeprawy przez rzekę, łączącej Kopki z dawną kolonią młynarską
Adamówka na drugim brzegu. Zaproponowałem ćwierć wieku temu szlak
niebieski przez kładkę, chyba wtedy była zupełnie inna i raczej nie
wisząca, zdjęcia oczywiście nie mam, nie robiło się wtedy zdjęć zbyt
wiele, fotografowanie było kosztowną zabawą. Lata minęły, szlak jest
użytkowany, ścieżynka nadrzeczna wydeptana jest jak trzeba, a kładka
jest atrakcją szlaku. Jak i ten Święty Jan Nepomucen, postawiony w tym
miejscu pod koniec maja w roku 2010.
.jpg)
Wcale
udany jest ten Nepomuk, wyrzeźbiony wg własnego projektu przez
Mateusza Niwińskiego. Wszystko o tych Kopkach znalazłem w internecie.
Dawniej musiałem takich informacji szukać po bibliotekach, dzisiaj
otwieram swojego smartfona, wbijam hasło, klikam Nepomuk w Kopkach nad Świdrem, i zaraz potem lecą wiadomości, niektóre bardzo interesujące dla krajoznawcy.
Szlak
jest znakomity, urocza, wąska ścieżynka nad rzeką, po drodze świetne
miejsca, widoki pyszne, znakowanie doskonałe, ale jest po drodze do
ominięcia jeden wiatrołom, bo przewrócone drzewa ścieżkę tam
przegrodziły, a przez pół kilometra kolo Adamówki ktoś pracowicie
pozdzierał znaki, jeden znak za drugim, konsekwentnie, dla obu kierunków
marszu. Akurat trwało upalne lato, termometry szalały, ale Świder jakby
sobie z tego nic nie robił.
Rzeką
płynęły kajaki, patrzyłem na nie z góry. Było ze mną kilkoro przyjaciół
z
turystycznych szlaków, byliśmy jedyną grupką spieszonych, za to bardzo
się nie spieszących. To się opłacało, co krok inny widoczek, inna
niespodzianka ze strony przyrody, było na co patrzeć. Jakby się kto
pytał, jest to przecież krajobrazowy rezerwat przyrody! Fascynująco
urodziwy
jest tam Świder. Rzeka ma piękny, wysoki i piaszczysty
brzeg. Wokół mnóstwo drzew, niekiedy bardzo sędziwych, o wystających
ponad powierzchnię potężnych korzeniach - to istne dzieła sztuki.
.jpg)
.jpg)
Kończyłem
swoją wędrówkę nad Świdrem w Wólce Mlądzkiej. Mniej więc kilometr przed
końcem wędrówki, przy leśnej drodze nazwanej całkiem sensownie ulicą
Wspaniałą, wyrósł przede mną przesympatyczny bar nad Świdrem.
Tam też można wypożyczyć kajak i to jest główne wczasowe zajęcie
właścicieli. Piechurów też przyjęli gościnnie, więc u stop wysokich,
kłaniających się niebu sosen, wypiłem czarną kawę z ekspresu, taka
podwójną, espresso we włoskim stylu, która mi podano z okienka tej
wdzięcznej chatynki w polskim styli, stojącej pośród mazowieckich sosen.
Bardzo to był dobry pomysł, bardzo w sam raz na zakończenie letniej
wycieczki.
A
jeszcze potem, po kilkunastu minutach spacerku, znalazłem się na
przystanku, opodal którego młody bocian z tegorocznego lęgu, nie mógł
się jeszcze zdecydować czy lecieć już w szeroki świat w ślad za swoimi
rodzicami. skąd podmiejski, niebieski autobus dowiózł mnie do stacji
kolejowej w Otwocku, a stamtąd pociąg SKM do centrum Warszawy. Nie była
to długa wędrówka, od autobusu do autobusu zaledwie 11 km, ale za to aż w
pięć i pół godziny! A gdzie się było spieszyć?
.........................................................
Z Zalesia Dolnego do Górnego Zalesia
Lubię ten szlak, na trasie dużo wody i niemało lasu, a dojazd wygodny, łatwy i niedługi. Pociągiem szybkiej kolei miejskiej do Piaseczna, tam z pociągu na
peron, z peronu prosto do Zalesia Dolnego i trzy minuty później idzie się już jego uliczkami. Ładne są one. Wysokie przy nich rosną drzewa,
ich korony kłaniają się niebu. Szlak zaprojektowałem pół wieku temu, petetekowcy znakarze wyznakowali go żółtym kolorem i wciąż starają się
utrzymywać szlak przy życiu i wcale nieźle im to wychodzi.
Wędrowanie zaczyna się w Zalesiu Dolnym, kończy w Zalesiu Górnym. I jedno i drugie
osiedle powstało w lesie, nie znajdują się więc „za lasem”, lecz
„zamiast lasu” tam się znalazły. Ale też nie tak zupełnie, las wewnątrz
obu tych osiedli jest wciąż obecny, tak więc one „są w lesie”. Obok
Górnego płynie rzeczka Zielona i w jej dolince znajduje się wianuszek
stawów. Obok Zalesia Dolnego ta płynąca z południa niewielka rzeczka wpada do
Jeziorki. Najważniejsze tam są jednak nie te oba Zalesia i nie te
rzeczki, Zielona i Jeziorka, najważniejsze są tam Lasy Chojnowskie, przez które
Zielona płynie. Ścieżka wśród
drzew wrzucia wędujących nad Jeziorkę.
Jeziorka
jest rzeczką raczej, niż rzeką. Spływa z Wysoczyzny Rawskiej, po 66 km
uchodzi do Wisły w okolicach Ciszycy koło Konstancina Jeziorny. W
tradycji tylko ujścia do niej Tarczynki, rzeka była zwana Jeziorką. Od
tego miejsca zmieniała nazwę na Jeziorne i nad rzeką Jeziorna powstała w
XV wieku wieś Jeziorna, dzisiaj dzielnica miasta Konstancin-Jeziorna. A
ta nazwa – Jeziorna –
powstała od rozlewisk wielkich, zwanych jeziorami. W ostatnim czasie
dla całego biegu rzeczki upowszechniła się jednak nazwa Jeziorka. Nawet w
Konstnacinie-Jeziornie rzeka Jeziorna zwana jest teraz Jeziorką. Przy
tej nazwie rzeczka pozostaje aż do swojego ujścia do Wisły. Czy
słusznie? Jakieś ma to znaczenie, czy tak, albo nie. Życie ma niemal
zawsze rację. W tym przypadku na pewno.
Na
krańcach Zalesia Dolnego usytuowały się malownicze stawy na północnym brzegu
Jeziorki. Razem z otaczającą je okolicą chronione są jako "Zespół
przyrodniczo-krajobrazowy Górki Szymona". To nadzwyczaj sympatyczna
okolica. Stawy są okolone przez wygodne alejki, nad północnym ich
brzegu wznoszą się piaszczyste wydmy, bardzo tam ładnie i jest na czym
zawiesić wzrok i obiektyw aparatu fotograficznego. Objęcie określonego
obszaru ochroną w formie zespołu przyrodniczo-krajobrazowego, skutkuje
podobnymi zakazami, jakie obowiązują w stosunku do pomników przyrody,
stanowisk dokumentacyjnych czy użytków ekologicznych. Wyjątkowe walory
estetyczno-widokowe krajobrazu kulturowego sprawiają, że są one bardzo
atrakcyjne dla turystyki i rekreacji. Trzeba przyznać, że miejscowe
władze starannie dbają o ten wyjątkowy teren.
A
skąd ta nazwa ― Górki Szymona? To dłuższa historia, nie miejsce, aby w
tym blogu cała ją opowiadać. A jednak opowiedzieć należy. Szukając
informacji, w internetowym Przeglądzie Piaseczyńskim z 23 września 2015
roku znalazłem tekst p.Marii Szturomskiej.
Kim
był tajemniczy człowiek, którego imię pozostało w tych żółtych
piaskach, sosnach i wzgórzach. Czym się zasłużył, że ten interesujący
krajobrazowo teren nazwano Górkami Szymona? Ile emocji, ile miłości
musiało być w Szymonie do tego miejsca, że nagrodzono go po wsze czasy
tak godnie? – pyta autorka. Wygląda na to, że to był Szymon Olka,
urodzony się w 1874 roku. Po ślubie z Marianną (z domu Skomorowska)
zamieszkał w Skolimowie. pracował w piekarni u pana Okrasy, jeździł
wozem konnym i rozwoził chleb do okolicznych sklepów i gospodarstw.
Pewnego razu w lesie w Magdalence został napadnięty, pobity i
obrabowany. Okazało się, że zajęcie jest bardzo niebezpieczne i należało
poszukać innego. W tym czasie w nadleśnictwie w Wilanowie poszukiwano
na stanowisko gajowego uczciwego człowieka. Szymon przyjął posadę i
rodzina przeprowadziła się do osady Borówka koło Piaseczna, dziś to
okolice ulicy Granicznej. I dbał odtąd pan Szymon o swoją okolicę,
pilnował jak należy, przeszedł wreszcie do historii. W tej okolicy co
krok, to jakaś historia, jakaś opowieść w niej się ukrywa.
Na
drugim, południowym brzegu Jeziorki rozciąga się kraina hodowlanych
stawów pod Żabieńcem. On sam jest nieco dalej na wschodzie, za torami
kolejowymi. dzisiaj już wcale spora wieś, jej nazwa w formie Zabyniec
znajdowała się na mapach już przed laty pięciuset. Wyjątkowo trafna
nazwa. Osada powstała na skraju lasów, pełno wokół podmokłości, obok są
dwie rzeczki, bo Zielona wpada tam do Jeziorki, no i jest tam sporo
stawów. W Żabieńcu znajduje się Rybacki Zakład Doświadczalny, oddział
Instytutu Rybactwa Śródlądowego w Olsztynie. Wyasfaltowana
droga od Jazgarzewa rozdziela dwa kompleksy żabienieckich stawów. Stawy
na południe od tego asfaltu są nie tylko stawami hodowlanymi, są także
obiektem przyrodniczym o randze europejskiej objęte granicami obszaru
Natura 2000. Na ich terenie występują typy chronionych siedlisk i
fauny, różne traszki i kumaki i nawet bobry i wydry, a stawy są ostoją
ptactwa.
O
Lasach Chojnowskich można nieskończenie. Że ładne, wie to każdy, kto
tutaj bywał. Że są głównym elementem Chojnowskiego Parku Krajobrazowego,
to także wie każdy. Niewielu z odwiedzających Lasy Chojnowskie wie,
skąd się ta nazwa wzięła. A wiedzieć warto. W nazwach albowiem
przechowywana jest historia i tradycja, również w pojęciu
etnograficznym. Warto tutaj wspomnieć, iż najpopularniejszy nasz rodzimy
gatunek iglastego drzewa zwano nie "sosną", lecz "choją" i stąd np.
wieś Chojnów i Lasy Chojnowskie. W przeszłości najpowszechniejszy
gatunek drzewa w Polsce zwany był „choją”. Drzewo - sosnę dawniej
nazywano "sosną" tylko wtedy, gdy była w nim wydziana barć.
W
przeszłości tutejsze lasy przynależały majątku wilanowskiego. Miały
dostarczać drewno na budulec i opał pałaców właścicieli w Warszawie i
Wilanowie, na szkoły, szpitale i ochronki dworskie, młyny, kuźnie i
karczmy, browar i cegielnie, na potrzeby chłopów pańszczyźnianych,
kolonistów, posesorów i proboszczów, na deputaty drzewne dla
pracowników administracji, na budowę mostów i płotów, na drabiny i
zwykle miotły. Że węgla kamiennego nie używano jeszcze, aż 75% drewna
zużywano na opał.
Także
i dzisiaj ― a widzi to każdy ― są tu zręby i poręby, i są szerokie,
żwirowe drogi, przystosowane do tego, aby ciężarówkami wywozić wyrąbane w
tych lasach drewno. Dzisiaj to lasy państwowe, także i ten właściciel
drewna potrzebuje. No cóż, te zręby i nowe
zalesienia to również element krajobrazu, to normalna codzienność
polskiej przyrody, która musi przecież spełniać także i swoja użytkową
rolę. Ale i w tych lasach są rezerwaty przyrody i rosną tam sosny
żywiczne, wysokie i strzeliste, smukłe i gonne. Żółty szlak turystyczny o
jeden taki rezerwat się ociera, nosi on nazwę „Uroczysko Stephana” i
obejmuje zwarte starodrzewy w wieku 120-200 lat.
Rezerwat
w swojej nazwie nosi nazwisko pochodzącego z Węgier Wiktora Stephana,
opiekuna tych lasów w czasach Potockich. Przy śródleśnej szosie z
Pilawy do Zalesia Górnego, znajduje się niepozorny głaz, na którym
umieszczono napis: Tu czuwa duch mój Wiktor Stephan 1865 – 1923.
Według podań duch leśnika krąży o północy nad okolicznym lasem. Pamięć o
nim przetrwała nie tylko w nazwie rezerwatu, również w nazwie
pobliskiej wsi Stefanów. Rezerwat został utworzony z inicjatywy innego
wielce zasłużonego dla mazowieckiej przyrody człowieka, niespożytej
energii wojewódzkiego konserwatora przyrody z Warszawy, zmarłego w roku
2000 Czesława Łaszka. Za jego kadencji utworzono na Mazowszu dwa parki
krajobrazowe i 62 rezerwaty, a około 2000 drzew i głazów objęto ochroną
pomnikową. Ten rezerwat też z jego inicjatywy powstał. A
później szlak sprowadza turystę nad rzeczkę Zieloną, żeby porozkoszować się zupełnie
innym krajobrazem. Bo tak tam jest, proszę pastwa, że przyroda w tamtym
zakątku podwarszawskiego Mazowsza, co krok to inne ma oblicze, a każde z
nich co innego chcącym to zobaczyć pokazuje.